Playground in Rusajfa
„Po co uchodźcom plac zabaw? Ciepłe kalesony, zupa, śpiwór! To są prawdziwe potrzeby” – dziwuje się sporo osób. W Rusajfie jak nigdzie indziej czujemy, że nasz projekt nie urwał się z choinki. Pracujemy w domu dziecka. Mieszkają tu dzieciaki z Syrii, które nie mają rodziców. Niektórzy zginęli na wojnie, inni wyjechali do Europy aby zarobić na rodzinę.
Na pierwszy rzut oka maluchy mają dobre warunki – ciepło, syto, bezpiecznie. Opiekują się nimi dwie kobiety – babcia trzech dziewczynek i 17-letnia Nadine, która jest mamą małego Hamzy. Na pewno mają dobre intencje ale są wiecznie zmęczone i sfrustrowane. Dobrze je rozumiem – ja ledwo dycham z moim jednym Rochem, a one mają pod całodobową opieką całą czeredę. Chyba najtrudniejszy jest fakt, że totalnie nie ma z nimi gdzie pójść – parki praktycznie nie istnieją, ulica jest niebezpieczna, a teren za domem to kupa gruzu. Dzieciaki siedzą więc całe dnie w domu i przy świetle jarzeniówki oglądają bollywoodzkie seriale. Czasem kładziemy się mocno po 1.00 w nocy a dziewczynki jeszcze gapią się w telewizor. Zdarza się, że wstają przed opiekunkami i na śniadanie wyjadają łyżkami cukier. Mamy nadzieję, że plac zabaw coś zmieni – dzieciaki będą mogły spędzać całe dni na dworze, będzie przestrzeń służąca tylko do zabawy.
Na początku było tak:
Wysprzątaliśmy teren i zaczęliśmy eksplorować wysypiska i wulkanizacje opon
Następnie burze mózgów i projektowanie
dużo piłowania
kopania
wiercenia
malowania
i zaczęła wyłaniać się zupełnie inna przestrzeń:
Ze śmieci zaczęły powstawać zabawki. Powstały dwie tablice sensoryczne. Jedna manualna, druga dźwiękowa
domek do wspinania
smok do bujania, huśtawka, równoważnia
piaskownica
fotel
obręcz do huśtania się
kuchenka
, domek z kamienia i wiele rozmaitych ozdóbek.
Chyba najfajniejsze było to, że w budowę zaczęła się włączać cała społeczność.
A potem przez kilka następnych tygodni śnimy o oponach.